Virginia Woolf urodziła się 134 lata temu w Londynie. Nigdy nie chodziła do szkoły – razem z siostrą była uczona w domu przez rodziców, miała też nieograniczony dostęp do wielkiej biblioteki ojca. W wieku 22 lat rozpoczęła współpracę recenzencką z „The Guardian”. Twórczość pisarki zdobyła popularność dopiero w latach 60. XX wieku, gdyż wcześniej Virginia była traktowana jako autorka zbyt trudna. Czemu, swoją drogą, trudno racji nie przyznać. :)
„Eseje wybrane” – wybrane przez Romę Sendykę i Magdę Heydel – to takie esejo-opowieści, w których występują bohaterowie. Dłuższe i krótsze, rozgałęzione, dygresyjne, oparte na skojarzeniach opowieści mistrzyni stylu. Jedna myśl potrafi tu pociągnąć za sobą kilkanaście rozłożystych zdań. Nie tylko o książkach – ich czytaniu, pisaniu i pisarzach – opowiada nam Virginia Woolf. Autorka obserwuje też to, co nazywamy po prostu życiem. Opisuje przejażdżkę samochodem, lot samolotem, pracę zawodową kobiet, podróże, kino, zwierzęta, wystawy, wiece protestacyjne. Czytając jej eseje, odświeżamy swój umysł, odchodzimy od schematów, piękniejemy językowo. Woolf posiada geniusz tworzenia sugestywnych obrazów, które natychmiast wprowadzają czytelnika w temat, który chce omówić autorka. Zdań, które sprawnie przeprowadzają czytelnika przez meandry myślenia pisarki i otwierają przed nim niedostępne do tej pory widoki (także te myślowe widoki, myślowe horyzonty).
Eseje Woolf są gęste, rozwlekłe i pełne detali – dlatego dla współczesnych odbiorców mogą stanowić wyzwanie, mogą bardziej zmęczyć niż zaintrygować. Ale przecież, gdy robisz coś ważnego, często towarzyszy Ci zmęczenie. Gdy wspinasz się na szczyt góry, jesteś zmęczony i zaintrygowany w równym stopniu. Zmęczenie nie sprawia, że rezygnujesz z roli zdobywcy, traktujesz je jako nieodłączny element wyprawy. Warto przedzierać się przez lasy zdań razem z Virginią Woolf, warto docierać do kresu podróży, do puenty tekstu i „spoglądać” z tej puenty jak ze szczytu zdobytej góry. Świat wygląda wtedy trochę inaczej, trochę jakby piękniej.
„Lubiłam tam czytać. Podsuwało się do okna wyblakły fotel, światło przez ramię padało na stronicę. Czasami przemieszczał się po niej cień ogrodnika, który akurat ścinał trawę, w kaloszach, prowadząc kucyka tam i z powrotem. […] Nic z tych rzeczy mnie wówczas nie rozpraszało; jakimś sposobem, może dzięki temu, że okno było otwarte, a książka, umieszczona na tle żywopłotu z eskalonii i odległego błękitu, jakby wcale nie była książką, lecz częścią tego pejzażu”. (s. 7, 8).
„Don Kichot jest bardzo nudny. Jednak ta nuda nie ma w sobie owego letargu uśpionej bestii charakterystycznego dla nudy wielkich ludzi. Oni zdają się mówić: „Wykonawszy tak wielki wysiłek, jestem teraz senny i mam zamiar chrapać, jeśli mi przyjdzie na to ochota”. Don Kichot nie zawiera takiej nudy, ale pojawia się w nim nuda innego gatunku. Tu opowiada się bajeczki dla dzieci. Oto siedzą w zimowy wieczór wokół kominka dorosłe dzieci, kobiety przy kołowrotkach, mężczyźni senni po całym dniu działania: „Opowiedz nam bajkę – coś zabawnego – a także coś wytwornego – o ludziach takich jak my, tylko że bardziej od nas nieszczęśliwych, albo znacznie szczęśliwszych”. Posłuszny tej prośbie Cervantes, człowiek miły i uczynny, snuje historie”. (s. 28)
„Najczęściej podchodzimy do książek z umysłami zamglonymi i niejasnymi, wymagamy od beletrystyki, by była prawdziwa, od poezji, by była kłamliwa, od biografii, by była pochlebna, od historii, by odpowiadała naszym uprzedzeniom. Gdybyśmy umieli przy czytaniu wyzbyć się tego rodzaju gotowych przekonań, to byłby wspaniały początek”. (s. 34)
„Przecież obok regału z książkami, z prawej strony, jest otwarte okno, prawda? Jakże rozkosznie jest przerwać czytanie i wyjrzeć na zewnątrz! Jaka pobudzająca jest ta scena w swej nieświadomości, nieistotności, nieustannym ruchu – źrebięta galopują po polu, kobieta napełnia przy studni cebrzyk, a osioł podnosi łeb i wydaje przeciągły, zgrzytliwy ryk”. (s. 38)
„Ale ale – kto czyta po to, by realizować cele, choćby najszczytniejsze? Czy nie ma takich zatrudnień, którym oddajemy się tylko dlatego, że są dobre same w sobie, i takich przyjemności, które same w sobie są ostateczne? I czy czytanie przypadkiem do nich nie należy?”. (s. 45)
„Prawdziwy czytelnik jest bowiem zasadniczo młody, to człowiek ogromnej ciekawości; pomysłowości; o otwartym umyśle i komunikatywności, dla którego czytanie bardziej przypomina energiczny ruch na świeżym powietrzu niż studia prowadzone w ukryciu”. (s. 47, 48)
„Większość pisarzy doświadcza czegoś podobnego. Oto pojawia się przed nimi jakiś Brown, Jones czy Smith, by tym swoim uroczym i jakże nęcącym głosikiem powiedzieć: „Chodź, spróbuj mnie złapać!”. No a oni podążają za tym błędnym ognikiem, brną przez kolejne tomiszcza, trawią na tej pogoni najlepsze lata, by w zamian otrzymać zazwyczaj jakieś marne grosze”. (s. 69)
„Najbardziej interesująca na świecie jest dzisiaj Ameryka. […] najlepiej różnicę między nimi a nami ilustruje taka oto obserwacja: my mamy cienie, które się wleką za nami, oni – blask, który tańczy przed nimi. I dzięki temu są najciekawszymi ludźmi n świecie – patrzą bowiem w twarz przyszłości, a nie przeszłości”. (s. 212)
„A podczas pisania tego tekstu zrozumiałam, że jeśli mam recenzować książki, to muszę najpierw podjąć walkę z pewną zjawą. Zjawa ta była kobietą, a kiedy poznałam ją bliżej, nazwalam ją imieniem znanym nam z poematu – Anioł Domowego Ogniska. To ona stawała między mną a arkuszem papieru, kiedy siadałam do pisania recenzji. Ona mnie prześladowała, marnowała mój czas i dręczyła mnie tak, że w końcu postanowiłam, że ją zamorduję”. (s. 278)
„Kobiety i dzieci są zatem głównymi szafarzami ducha komicznego, ponieważ ich oczu nie zasnuwa obłok wiedzy, a ich umysłów nie zatykają teorie wyczytane w książkach, dlatego też ludzie i rzeczy nadal jawią się im w ostrości swoich konturów”. (s. 305)
„Wykazujemy się pewną bezczelnością, ale i ryzykanctwem, kiedy płacąc złotem i srebrem, kupujemy sobie zwierzęta i mówimy, że do nas należą”. (s. 401)
Który cytat najbardziej Wam się podoba? A może macie własne, ulubione zdanie Virginii Woolf? :)