sobota, 24 września 2016

Cytuję Virginię Woolf z jej „Esejów wybranych”


Virginia Woolf urodziła się 134 lata temu w Londynie. Nigdy nie chodziła do szkoły – razem z siostrą była uczona w domu przez rodziców, miała też nieograniczony dostęp do wielkiej biblioteki ojca. W wieku 22 lat rozpoczęła współpracę recenzencką z „The Guardian”. Twórczość pisarki zdobyła popularność dopiero w latach 60. XX wieku, gdyż wcześniej Virginia była traktowana jako autorka zbyt trudna. Czemu, swoją drogą, trudno racji nie przyznać. :)

„Eseje wybrane” – wybrane przez Romę Sendykę i Magdę Heydel – to takie esejo-opowieści, w których występują bohaterowie. Dłuższe i krótsze, rozgałęzione, dygresyjne, oparte na skojarzeniach opowieści mistrzyni stylu. Jedna myśl potrafi tu pociągnąć za sobą kilkanaście rozłożystych zdań. Nie tylko o książkach – ich czytaniu, pisaniu i pisarzach – opowiada nam Virginia Woolf. Autorka obserwuje też to, co nazywamy po prostu życiem. Opisuje przejażdżkę samochodem, lot samolotem, pracę zawodową kobiet, podróże, kino, zwierzęta, wystawy, wiece protestacyjne. Czytając jej eseje, odświeżamy swój umysł, odchodzimy od schematów, piękniejemy językowo. Woolf posiada geniusz tworzenia sugestywnych obrazów, które natychmiast wprowadzają czytelnika w temat, który chce omówić autorka. Zdań, które sprawnie przeprowadzają czytelnika przez meandry myślenia pisarki i otwierają przed nim niedostępne do tej pory widoki (także te myślowe widoki, myślowe horyzonty).

Eseje Woolf są gęste, rozwlekłe i pełne detali – dlatego dla współczesnych odbiorców mogą stanowić wyzwanie, mogą bardziej zmęczyć niż zaintrygować. Ale przecież, gdy robisz coś ważnego, często towarzyszy Ci zmęczenie. Gdy wspinasz się na szczyt góry, jesteś zmęczony i zaintrygowany w równym stopniu. Zmęczenie nie sprawia, że rezygnujesz z roli zdobywcy, traktujesz je jako nieodłączny element wyprawy. Warto przedzierać się przez lasy zdań razem z Virginią Woolf, warto docierać do kresu podróży, do puenty tekstu i „spoglądać” z tej puenty jak ze szczytu zdobytej góry. Świat wygląda wtedy trochę inaczej, trochę jakby piękniej.


A teraz zgodnie z tytułową obietnicą czas na dużą garść cytatów!

„Lubiłam tam czytać. Podsuwało się do okna wyblakły fotel, światło przez ramię padało na stronicę. Czasami przemieszczał się po niej cień ogrodnika, który akurat ścinał trawę, w kaloszach, prowadząc kucyka tam i z powrotem. […] Nic z tych rzeczy mnie wówczas nie rozpraszało; jakimś sposobem, może dzięki temu, że okno było otwarte, a książka, umieszczona na tle żywopłotu z eskalonii i odległego błękitu, jakby wcale nie była książką, lecz częścią tego pejzażu”. (s. 7, 8).

„Don Kichot jest bardzo nudny. Jednak ta nuda nie ma w sobie owego letargu uśpionej bestii charakterystycznego dla nudy wielkich ludzi. Oni zdają się mówić: „Wykonawszy tak wielki wysiłek, jestem teraz senny i mam zamiar chrapać, jeśli mi przyjdzie na to ochota”. Don Kichot nie zawiera takiej nudy, ale pojawia się w nim nuda innego gatunku. Tu opowiada się bajeczki dla dzieci. Oto siedzą w zimowy wieczór wokół kominka dorosłe dzieci, kobiety przy kołowrotkach, mężczyźni senni po całym dniu działania: „Opowiedz nam bajkę – coś zabawnego – a także coś wytwornego – o ludziach takich jak my, tylko że bardziej od nas nieszczęśliwych, albo znacznie szczęśliwszych”. Posłuszny tej prośbie Cervantes, człowiek miły i uczynny, snuje historie”. (s. 28)

„Najczęściej podchodzimy do książek z umysłami zamglonymi i niejasnymi, wymagamy od beletrystyki, by była prawdziwa, od poezji, by była kłamliwa, od biografii, by była pochlebna, od historii, by odpowiadała naszym uprzedzeniom. Gdybyśmy umieli przy czytaniu wyzbyć się tego rodzaju gotowych przekonań, to byłby wspaniały początek”. (s. 34)

„Przecież obok regału z książkami, z prawej strony, jest otwarte okno, prawda? Jakże rozkosznie jest przerwać czytanie i wyjrzeć na zewnątrz! Jaka pobudzająca jest ta scena w swej nieświadomości, nieistotności, nieustannym ruchu – źrebięta galopują po polu, kobieta napełnia przy studni cebrzyk, a osioł podnosi łeb i wydaje przeciągły, zgrzytliwy ryk”. (s. 38)

„Ale ale – kto czyta po to, by realizować cele, choćby najszczytniejsze? Czy nie ma takich zatrudnień, którym oddajemy się tylko dlatego, że są dobre same w sobie, i takich przyjemności, które same w sobie są ostateczne? I czy czytanie przypadkiem do nich nie należy?”. (s. 45)

„Prawdziwy czytelnik jest bowiem zasadniczo młody, to człowiek ogromnej ciekawości; pomysłowości; o otwartym umyśle i komunikatywności, dla którego czytanie bardziej przypomina energiczny ruch na świeżym powietrzu niż studia prowadzone w ukryciu”. (s. 47, 48)

„Większość pisarzy doświadcza czegoś podobnego. Oto pojawia się przed nimi jakiś Brown, Jones czy Smith, by tym swoim uroczym i jakże nęcącym głosikiem powiedzieć: „Chodź, spróbuj mnie złapać!”. No a oni podążają za tym błędnym ognikiem, brną przez kolejne tomiszcza, trawią na tej pogoni najlepsze lata, by w zamian otrzymać zazwyczaj jakieś marne grosze”. (s. 69)

„Najbardziej interesująca na świecie jest dzisiaj Ameryka. […] najlepiej różnicę między nimi a nami ilustruje taka oto obserwacja: my mamy cienie, które się wleką za nami, oni – blask, który tańczy przed nimi. I dzięki temu są najciekawszymi ludźmi n świecie – patrzą bowiem w twarz przyszłości, a nie przeszłości”. (s. 212)

„A podczas pisania tego tekstu zrozumiałam, że jeśli mam recenzować książki, to muszę najpierw podjąć walkę z pewną zjawą. Zjawa ta była kobietą, a kiedy poznałam ją bliżej, nazwalam ją imieniem znanym nam z poematu – Anioł Domowego Ogniska. To ona stawała między mną a arkuszem papieru, kiedy siadałam do pisania recenzji. Ona mnie prześladowała, marnowała mój czas i dręczyła mnie tak, że w końcu postanowiłam, że ją zamorduję”. (s. 278)

„Kobiety i dzieci są zatem głównymi szafarzami ducha komicznego, ponieważ ich oczu nie zasnuwa obłok wiedzy, a ich umysłów nie zatykają teorie wyczytane w książkach, dlatego też ludzie i rzeczy nadal jawią się im w ostrości swoich konturów”. (s. 305)

„Wykazujemy się pewną bezczelnością, ale i ryzykanctwem, kiedy płacąc złotem i srebrem, kupujemy sobie zwierzęta i mówimy, że do nas należą”. (s. 401)

Który cytat najbardziej Wam się podoba? A może macie własne, ulubione zdanie Virginii Woolf? :)

wtorek, 13 września 2016

Twoje ciało mówi więcej, niż się spodziewasz


Małgorzata Łatka urodziła się w 1984 roku, studiowała na Uniwersytecie Jagiellońskim i Rolniczym. Jej debiutancka powieść, „Podpowiedź serca” wydana w 2015 roku, jest powieścią obyczajową. Natomiast w przypadku „Kamfory” mamy do czynienia z kryminałem – bardzo dobrym i wciągającym.

W jednym z krakowskich parków zostaje znalezione zmasakrowane ciało. Jest to już trzecia kobieta zabita poprzez zadane ostrym narzędziem ciosy i porzucona w parku. Mijają miesiące, a nadal nie wiadomo, kto jest mordercą. Komisarz Jakub Zagórski pracuje nad sprawą z dużym zaangażowaniem. Niestety ze względu na to, że zabójca należy do inteligentnych i zorganizowanych przestępców, nie pozostawia po sobie żadnych śladów. Stąd też po mieście krąży stworzony przez dziennikarzy przydomek mordercy – Kamfora. Zwierzchniczka komisarza, mocno zdenerwowana przedłużającym się śledztwem, zleca Zagórskiemu skontaktowanie się z Leną Zamojską, specjalistką od mowy niewerbalnej. Czy wiedza Zamojskiej pomoże w schwytaniu psychopaty?

Pomysł pisarki na wprowadzenie do powieści kryminalnej zagadnienia komunikacji pozawerbalnej jest bardzo oryginalny. Ciałem porozumiewamy się inaczej niż słowem – nieświadomie, dlatego też mowa ciała może zdradzić nam prawdę o naszym rozmówcy, dopowiedzieć nam to, co on przemilczał. Małgorzata Łatka przemyca w „Kamforze” wiele informacji dotyczących komunikacji niewerbalnej. Możemy dowiedzieć się, co to są emblematy, przecieki, gesty autoadaptacyjne czy ilustrowanie. Większość z nas łudzi się, twierdząc, że umie rozpoznać kłamcę. Niestety zdobywanie faktycznej wiedzy na temat mowy pozasłownej nie jest procesem szybkim i prostym, wymaga raczej dość długiej i intensywnej nauki.
W powieści Łatki pojawiają się wątki społeczno-obyczajowe i potraktowany subtelnie wątek zauroczenia. Na szczęście nie dominują one nad kryminalną intrygą i są wprowadzone przede wszystkim w celu nakreślenia przeszłości głównych bohaterów. Ważnymi motywami przewijającymi się w książce są zaufanie i bezpieczeństwo. Powieść też dość skutecznie ostrzega przed nie do końca odpowiedzialnym korzystaniem z portali społecznościowych.
W „Kamforze” nie znajdziemy niezręczności językowych, stylistycznych ani wymuszonych, sztucznych dialogów. Jest to kryminał zapewniający świetną rozrywkę i całkowite oderwanie od rzeczywistości. Muszę przyznać, że naprawdę mnie wciągnął. „Kamfora” to pierwsza pozycja z serii o Lenie Zamojskiej, nie mogę się już doczekać kolejnej.

Recenzja powstała we współpracy z portalem

wtorek, 6 września 2016

Zło czai się za rogiem historii. „Ósme życie (dla Brilki)”. Tom 1, Nino Haratischwili

„Jesteś czarodziejskim dzieckiem. Przedrzyj się przez niebo i chaos, przedrzyj się przez nas wszystkich, przedrzyj się przez te wersy, przedrzyj się przez świat duchów i świat realny, przedrzyj się przez powrót miłości i wiary, skróć odległość, która zawsze oddziela nas od szczęścia, przedrzyj się przez los, który nie był losem. Przedrzyj się przeze mnie i przez siebie."
Autorka „Ósmego życia” to 32-letnia kobieta z Gruzji. Mieszka jednak w Niemczech, tam pisze, tam żyje i tam została uznana za odkrycie literackie ostatnich lat. Czy rzeczywiście pisarka i jej twórczość jest taka niezwykła? I tak, i nie. Ja twierdzenia typu: odkrycie roku, odkrycie dekady, itp. najczęściej traktuje po części jak „marketingowe wirusy”, które rozsyłają wydawnictwa, by zarazić jak największą liczbę osób pragnieniem przeczytania książki wychwalanego autora, a po części jak prawdę. Bez wątpienia powieść Nino Haratischwili to bardzo dobra pozycja, nie wiem, czy wybitna. Dla mnie trochę za dużo w niej wątku obyczajowego, ale czy to jej wada? Dla mnie tak, dla innych – nie wiem.
Punktem wyjścia opowieści jest ucieczka trzynastoletniej Brilki do Wiednia. Nica Jaszi, ciotka Brilki od tego momentu rozpoczyna snucie historii opowiadającej dzieje ich rodziny począwszy od 1900 roku, czyli od chwili przyjścia na świat Stazji. Stazja to prababcia Nici i córka gruzińskiego fabrykanta czekolady. Czekolada to element magiczny, lejtmotyw powieści. Skosztowanie gorącego, gęstego, czekoladowego napoju przynosi wielką rozkosz i zapomnienie, niestety zbyt wielką, by pozostała bezkarną przyjemnością. To smakołyk o niebiańskim smaku, za którego spróbowanie wymierzana jest przez los kara.
Wiele jest w „Ósmym życiu” namiętności – niszczącej relacje i poszczególne ludzkie życia, namiętności tych, którzy znajdują się u władzy i tych, którzy liczą na to, że kiedyś będą władzę posiadać. Historia rodziny Jaszich jest porażająca, a zarazem wiarygodna; dzieje rodu ściśle i boleśnie splatają się z krwawym biegiem powszechnej historii XX-wiecznej Gruzji i Rosji. To zazębienie rwie losy ludzkie, strzępi marzenia, kąsa tak krwawo, że z ludzi pozostają puste ciała wyzute ostatecznie z uczuć i pragnień. To ciała z umarłymi duszami wewnątrz. Niektórzy z członków rodziny Jaszich dadzą się zwodzić mglistym, politycznym ideom, stają się osobami jednocześnie oszukanymi przez państwowe władze i oszukującymi swoje rodziny. Mimo że jedynymi autentycznymi postaciami są Beria i Stalin, to fikcyjni bohaterowie również sprawiają wrażenie osób autentycznie żyjących – nie są sztucznymi marionetkami, ich wizerunki są bardzo wiarygodne.
Powieściowa wędrówka przez życia członków rodziny Jaszich jest prowadzona z kobiecej perspektywy; obserwujemy szaleństwo XX wieku z punktu widzenia silnych kobiet. Ogromne liczby zamordowanych, ofiar systemu komunistycznego i faszyzmu są dla nas głównie faktem, „suchym” stanem rzeczy, widzimy abstrakcję liczb, a nie konkret osób. Nino Haratischwili poprzez fikcyjną (choć prawdopodobną) historię Jaszich pokazuje nam to, co osobiste, pokazuje ludzi z krwi i kości z podobnymi do naszych emocjami i pragnieniami; ludzi, którym przytrafiają się zdarzenia absolutnie niewyobrażalne w swoim okrucieństwie. Powieść pisarki staje się lustrem dla psychopatycznych stanów XX wieku.
„Ósme życie” zadaje znane nam pytania. Są to pytania o granice: granice zła, bólu, cierpienia, moralności i nadziei. Powieść odbija się czkawką tych właśnie pytań, na które odpowiedź nie istnieje.
Książka Haratischwili to pozycja o wciągającej fabule, klasyczna w formie, pozbawiona formalnych i językowych eksperymentów. Na pewno sięgnę po jej drugi tom.

wtorek, 30 sierpnia 2016

Katarzyna Bonda, „Maszyna do pisania. Kurs kreatywnego pisania”



„Przez ponad trzynaście lat trenowałam pióro w prasie. […] Kiedy osiągnęłam dziennikarski szczyt i powinnam była odcinać kupony od swojej kariery, zniszczyłam wszystko i odeszłam donikąd, żeby wreszcie robić to, o czym zawsze marzyłam: pisać książki.” (s.12)
Katarzyna Bonda dopięła swego: pisze książki, a dokładniej powieści kryminalne; fakt, że są to powieści kryminalne, a nie kryminały, jest istotny. Do tej pory przeczytałam „Florystkę” i „Tylko martwi nie kłamią”, ale mam zamiar wygospodarować kiedyś trochę czasu na przeczytanie tetralogii kryminalnej „Cztery żywioły Saszy Załuskiej”. Bonda, gdy już rzuciła pracę jako uznana dziennikarka, wytrwale poznawała tajniki warsztatu pisarskiego, czyli narzędzia, którymi posługują się pisarze, by ich powieść nie składała się z mniej lub bardziej chaotycznie rozrzuconych elementów, ale była konstrukcją dopracowaną. Moje czytelnicze doświadczenie z prozą pisarki potwierdza, że opanowała ona warsztat do perfekcji. Natomiast z wywiadów z autorką dowiedziałam się, że zanim jeszcze zasiądzie za ekranem laptopa, by pisać, tworzy precyzyjne plany, w których rozpisuje poszczególne sceny, a także kwestionariusze bohaterów. Pozwala jej to zapanować nad całym bałaganem, jakim jest jeszcze niestworzony, będący początkowo jedynie kruchą ideą, świat powieści.
Dlatego też nie powinno nas dziwić, że w jej poradniku, „Maszynie do pisania” znajdziemy właśnie rady dotyczące rzemiosła pisarskiego. Zadziwia jak wiele spraw trzeba przemyśleć i dopilnować zanim wystuka się na klawiaturze pierwsze zdanie swojej pierwszej powieści. Bonda daje nam do rąk narzędzia. Czy cokolwiek z nimi zrobimy to już nasza sprawa, sprawa naszej samodyscypliny i pracowitości. Tych, którym pozostały resztki wiary w dotyk muzy, autorka próbuje otrzeźwić, zaś tym, którzy potrafią godzinami ślęczeć nad pustym monitorem z migającą kreską, daje przykłady inspiracji.
Kurs Katarzyny Bondy dotyczy oczywiście klasycznego typu powieści z rozbudowaną, linearną fabułą. Pisarka pomaga w stworzeniu psychologicznie wiarygodnych bohaterów, zbudowaniu przemyślanego świata przedstawionego i wybraniu typu narracji. Przypomina, że dialog to mowa potoczna, a więc język raczej niepracujący na najwyższych rejestrach. Zwraca uwagę na kontrę odgrywającą bardzo istotną rolę na każdej płaszczyźnie dzieła. Bez treningu nie ma mistrza, dlatego też najbardziej ambitni mają okazję wykonania ćwiczeń pisarskich kończących każdy rozdział. Bonda ostrzega, że praca pisarza to zawód dla szaleńców (oczywiście w pozytywnym tego słowa znaczeniu); sława nie przychodzi szybko, a czasem nawet wcale, natomiast trudy, jakim każdy autor książek musi sprostać, bywają przytłaczające. Załamania nerwowe pisarzy i syndrom pustej kartki to chyba nie do końca mity.
Dla mnie „Maszyna do pisania” była poradnikiem orzeźwiającym i otrzeźwiającym, otwierającym oczy na wiele spraw związanych z pisaniem, mnogość decyzji, jakie musi podjąć autor, zanim jego mglista idea oblecze się w słowo. Powieść musi mieć konkretnych bohaterów, których śladami czytelnik będzie chciał podążać, wciągającą fabułę, akcja zaś musi toczyć się w jakimś, najlepiej niedostępnym w normalnym życiu czytelnikom miejscu, i tak dalej, i tak dalej… Do zbudowania świata przedstawionego możemy użyć tylko jednego, trwałego i niejednoznacznego tworzywa, jakim są słowa – wodzące na pokuszenie i usilnie dopraszające się naszej uwagi. Aby otworzyć przed czytelnikiem świat naszej opowieści, musimy używać tych najbardziej sugestywnych słów, budować ze zdań solidne, dotykalne mosty, by czytelnik mógł bezpiecznie przez nie przejść; wyrwać się na chwilę ze swojego świata i wejść do naszego, powieściowego.
Często odnoszę wrażenie, że większość ludzi nie postrzega pracy pisarza jako pracy, a zawodu pisarza za żaden zawód nie uważa, co najwyżej za hobby. Tymczasem, aby napisać książkę (dobrą książkę) i ją wydać, trzeba wysiłku należącego do tych największych, wysiłku umysłowo-fizycznego.
Czytajcie „Maszynę do pisania” z myślą, że to „tylko” teoria. Teoria to baza, wiedza na temat istnienia pewnych narzędzi. Dopiero codzienny i cierpliwy trening czyni mistrza.
„Masz jakiś nadmiar w sobie lub jakiś brak, którym chcesz się podzielić. Z tego rodzą się książki. To jest właśnie twój dar.” (s. 17)

poniedziałek, 22 sierpnia 2016

Co przeczytałam ostatnio?

1. Olga Tokarczuk, „Księgi Jakubowe albo Wielka Podróż...”

Myślałam, że nie dam rady przeczytać „Ksiąg Jakubowych”. Dawkowałam je sobie po trochu z uwagą i cierpliwością, na jaką zasługują, aż nagle pewnego wieczoru okazało się, że moja „wielka podróż” śladami charyzmatycznego, choć często mnie odstręczającego Jakuba Franka dobiegła końca.  Księgi Jakubowe” to bez wątpienia najwybitniejsza książka (księga?) Olgi Tokarczuk. Wielopoziomowa, odmalowująca XVIII-wieczny świat, historyczna i zarazem mistyczna wielka opowieść. 
Czytając tak opasłe dzieło, bez wątpienia można ćwiczyć cierpliwość, dlatego dla niecierpliwych (w tym mnie) taki oto cytat: Być niecierpliwym to znaczy nigdy nie żyć naprawdę, a być zawsze w przyszłości, w tym co się wydarzy, ale czego przecież jeszcze nie ma. Czy ludzie niecierpliwi nie przypominają duchów, które nigdy nie są tu, w tym miejscu, i teraz, w tej właśnie chwili, ale wystawiają głowę z życia jak ci wędrowcy, którzy podobno, gdy znaleźli się na końcu świata, wyjrzeli poza horyzont. Cóż tam zobaczyli? Cóż może ujrzeć niecierpliwy?” (s. 49 liczona od końca. Dlaczego od końca? No cóż, tak są po prostu ponumerowane strony. ;))
Zdanie Aszera Rubina na temat głupoty: „Aszer Rubin uważa, że większość ludzi jest głupia i że to głupota ludzka sprowadza na świat smutek. Nie jest to grzech ani cecha, z którą się człowiek rodzi, ale zły pogląd na świat, błędna ocena tego, co widzą oczy.” (s. 866)
I jeszcze przypomnienie dla tych, co żyją przeszłością: „Bóg stworzył człowieka z oczami z przodu, a nie z tyłu głowy, co znaczy, że człowiek ma się zajmować tym, co będzie, a nie tym, co było.” (s. 886)

2. Evžen Boček, „Ostatnia arystokratka”

W przeciwieństwie do „Ksiąg Jakubowych” zabawną książkę Evžena Bočka można przeczytać w dwa wieczory. Dlatego jeśli zauważyliście, że ostatnio jesteście zbyt poważni i chcecie nabrać trochę dystansu, koniecznie po nią sięgnijcie. Narratorką „Ostatniej arystokratki” jest właśnie ostatnia arystokratka, czyli młoda Maria, trzecia Maria z rodu Kostków, która wraz z rodziną opuszcza Amerykę i osiedla się na odzyskanym zamku w Czechach. Kostkowie zastają na miejscu kasztelana, kucharkę i ogrodnika, którzy okazują się dość osobliwymi służącymi. Kucharka Cicha zabiera się za gotowanie dopiero, gdy sobie „golnie”, kasztelan Józef nienawidzi „muflonów” (turystów), a ogrodnik większość czasu spędza, analizując stan swojego zdrowia. Rzeczywistość w „Ostatniej arystokratce” jest chwilami wręcz surrealistyczna. Niewiele jest książek tak zabawnych – pisarze na ogół tworzą opowieści raczej smutne niż wesołe; łatwiej jest napisać melancholijną, bolesną historię niż stworzyć powieść humorystyczną i zyskać uznanie krytyki i czytelników.

3. Toni Morrison, „Umiłowana”

124 był nawiedzony, Pełen dziecięcego jadu. Wiedziały o tym kobiety mieszkające w tym domu i wiedziały dzieci. Przez wiele lat każdy radził sobie z tym, jak mógł, ale w 1873 roku Sethe i jej córka Denver pozostały jedynymi ofiarami domu.” (s. 9)
dotrzeć do miejsca, gdzie można kochać wszystko, co się chce – bez pytania kogoś o zgodę na marzenia – no, to dopiero jest wolność” (s.217)
Ta książka to klasyka i nic dziwnego, bo opowiada o niewolnictwie w absolutnie dojmujący, niejednoznaczny i niepodrabialny sposób. To lektura wymagająca – dopiero wraz z rozwojem historii znajdujemy odpowiedzi na wiele pytań, które pojawiają się w nas podczas czytania początkowych stron „Umiłowanej”.

4. Jessie Burton, „Miniaturzystka”

Petronella Oortman stoi na progu domu swego nowo poślubionego męża i stuka do drzwi kołatką w kształcie delfina, nagle onieśmielona spowodowanym przez siebie łomotem. Nikt się nie zjawia, choć się jej spodziewają.”(s.15)
Akcja rozgrywa się w 1686 roku w Amsterdamie. Centralnym symbolem w „Miniaturzystce” jest domek dla lalek będący repliką zamieszkiwanej przez głównych bohaterów kamienicy. Świat w „Miniaturzystce” jest pełen tajemnic i mroku, nie sposób przejść wobec tej pięknej i magicznej opowieści obojętnie. Postacie są bardzo wyraziste, spotkamy tu Nelle, która stopniowo przeradza się w silną kobietę, jej męża, zamożnego kupca Johannesa Brandta i jego siostrę, oschłą i surową Marin, a także zagadkowych służących. Ale czy uda się nam spotkać miniaturzystkę – tę specyficzną komentatorkę życia Brandtów? Przekonajcie się sami, bo bez wątpienia warto :).
Tutaj czuje się marionetką, naczyniem, w które inni wlewają swoje myśli. I nie mężczyznę poślubiła, lecz świat. Złotnicy, szwagierka, dziwne znajomości, dom, w którym czuje się zagubiona, i ten w miniaturze, napawający ją przerażeniem.” (s. 118)