środa, 29 czerwca 2016

Lato w mieście. „Nowy Jork. Od Mannahatty do Ground Zero” Magdaleny Rittenhouse




Kilka dni temu pisałam o wakacjach z Andrzejem Stasiukiem i Sandrą Petrignani. Teraz przyszła pora na wakacje z Magdaleną Rittenhouse i jej „Nowym Jorkiem”. 
„Nowy Jork. Od Mannahatty do Ground Zero” to pierwsza książka dziennikarki i tłumaczki Magdaleny Rittenhouse. Autorka opowiada z pasją o monumentalnym symbolu miejskości, chaotycznej różnorodności i nowości, jakim stał się w powszechnej świadomości Nowy Jork.
Po przeczytaniu książki, Nowy Jork jawi się jako miejsce, w którym znajduje się o wiele więcej miejsc wartych odwiedzenia, niż moglibyśmy to sobie wyobrazić. O czym m.in. opowiada dziennikarka? O holenderskich początkach miasta, Strandzie, czyli osiemnastomilowej, niemalże stuletniej księgarni, Nowojorskiej Bibliotece Publicznej, z której zasobów skorzystać może każdy, o Central Parku, który na początku swojego istnienia umożliwiał przebywanie w jednym miejscu ludziom różnych warstw społecznych, pięknym dworcu Grand Central, synagodze w Chinatown i o wielu innych budynkach, miejscach i przedsięwzięciach. Rittenhouse przywołuje historie poszczególnych budowli, nie zapominając o tworzących je ludziach. Ściśle splata opowieść o konkretnym budynku z opowieścią o życiu i charakterze jego twórcy. Dzięki wypełnionej wizerunkami ludzi narracji autorki, uświadomiłam sobie, że często zdarza mi się patrzeć na miejskie kamienice, wieżowce czy mosty bez choćby półminutowej refleksji nad wysiłkiem ich budowniczych i architektów.
Nowy Jork to miasto tak ogromne i różnorodne, że znajdzie się w nim miejsce zarówno dla szklanych architektonicznych cudów i biznesowych burżujów, jak i dla zielonego Central Parku i odwiedzających go świtem obserwatorów tropikalnych ptaków. Wewnątrz zatłoczonej, chaotycznej metropolii dzięki ludzkim staraniom nie zabrakło też przestrzeni dla dzikiego parku zbudowanego na nieużywanych szynach kolejowych. Natomiast jeśli ktoś czuje potrzebę publicznego wyspowiadania się, może przyjść na spotkanie grupy Moth, by opowiedzieć wybraną historię ze swojego życia.
W historii Nowego Jorku znajdziemy też przykłady celowego lub przypadkowego poświęcenia się innym ludziom czy jakiejś idei. Bardzo ważną rolę odegrała swego czasu książka o slumsach Lower East Side Jacoba Riisa. Działalność jej autora stanowiła zalążek, z którego rozwinęła się grupa tak zwanych dzieci Riisa, niosących pomoc najbardziej potrzebującym imigrantom. Natomiast budowa do dziś wzbudzającego zachwyt mostu Brooklińskiego pochłonęła wiele ofiar: setki robotników straciło zdrowie lub nawet życie, inżynier konstrukcji mostu Roebling umarł na tężec po tym jak prom przybijający do brzegów Brooklynu zmiażdżył mu nogę, a jego syn, zastępując go, rozchorował się – bardzo osłabł jego wzrok i słuch, został też częściowo sparaliżowany.
Obszerność zamieszczonej na końcu książki bibliografii pomaga nam sobie uświadomić, jak wiele pracy musiała włożyć Magdalena Rittenhouse w przygotowanie swojej publikacji. Chociaż autorka nie zarzuca nas wszelkimi możliwymi faktami naraz, a jej styl jest swobodny i barwny, to w lekturę trzeba włożyć wysiłek. Dziennikarka twierdzi, że mimo napisania książki, nie udało jej się oswoić Nowego Jorku. Zamknięcie fascynacji tą metropolią na kartach „Nowego Jorku” nie sprawiło, że autorka ujarzmiła nowojorski tygiel – miasto miast i miasto-symbol nadal ma nad nią władzę. My możemy poddawać się jego sile, czytając książkę Rittenhouse po bożemu, czyli od początku do końca lub wybierając rozdziały traktujące o tych fragmentach nowojorskiej rzeczywistości, które akurat mamy ochotę poznać.

niedziela, 26 czerwca 2016

Wakacje ze Stasiukiem lub Petrignani


Są dwie możliwości: albo nie jedziesz nigdzie na wakacje, bo (tu wymieniasz powody), albo jedziesz do (tu wymieniasz gdzie). W obu przypadkach możesz sięgnąć po książkę Andrzeja Stasiuka lub Sandry Petrignani. Stasiuk i Petrignani są trochę melancholijni, ale nie patologicznie melancholijni, i wywołują duchy, choć nie są astrologami.

Andrzej Stasiuk ma awanturniczą duszę, która zmusza go do błąkania się po miejscach nieoczywistych, do których z rzadka ktoś się zapuszcza. W książce „Jadąc do Babadag”, za którą otrzymał Nagrodę Literacką Nike, pisze: „Niewykluczone, że wszystko, co napisałem do tej pory, zaczęło się od tej fotografii. Jest rok 1921 w niewielkim węgierskim miasteczku Abony, siedem kilometrów na zachód od Szolnok. W poprzek ulicy idzie niewidomy skrzypek i gra. Prowadzi go kilkunastoletni bosy chłopak w kaszkiecie. (...) Od czterech lat prześladuje mnie to zdjęcie. Dokąd się nie wybiorę, szukam jego trójwymiarowych i barwnych wersji, i często wydaje mi się, że znajduję.” 
Pisarz szuka tych spełnionych w materialnej rzeczywistości wersji starej fotografii ze skrzypkiem, odwiedzając Rumunię, Słowację, Albanię, Mołdawię i Węgry. To kraje, w których nadal istnieją przestrzenie zawieszone jakby w próżni; bezczynne, a zarazem wypełnione niespotykanym nigdzie indziej ładunkiem pierwotnej swobody. Ludzki czas historii zdaje się omijać szerokim łukiem te bezkresne tereny, których sennego ducha autor stara się zamknąć na kartach „Jadąc do Babadag”. Niewiele jest w książce Stasiuka faktów, pisarz przede wszystkim daje upust swoim wrażeniom z podróży po nieoswojonych przez człowieka obszarach południowo-wschodniej Europy. Są tu relacje ze spotkań z mieszkańcami tej postrzeganej powszechnie jako gorsza i zacofana części Europy, społeczne i polityczne przemyślenia autora, a przede wszystkim zapisy emocji, które wyzwalają w pisarzu naznaczone brzydotą i rozkładem przestrzenie. Nie wolno czytać „Jadąc do Babadag” szybko i naraz, bo grozi to znużeniem, raczej należy wydzielać sobie porcje tekstu, smakować zdania powoli jak szkodliwy, gdy zje się go za dużo, deser. 
Sandra Petrignani natomiast spełniła marzenie niejednego czytelnika i odwiedziła domy sześciu niesamowitych kobiet: Grazii Deleddy, Marguerite Yourcenar, Colette, Alexandry David-Neel, Karen Blixen i Virginii Woolf. Owocem tych podróży włoskiej pisarki stała się książka „Domy pisarek”. Domy w opowieści włoskiej autorki nie są martwymi muzeami, życiorysy pisarek ożywają pod piórem Petrignani. Każda z bohaterek książki odznacza się silną osobowością, często bardzo złożoną i będącą przyczyną licznych cierpień i trudnych relacji. Autorka nie bazuje na sensacjach z życia pisarek, ale z empatią podchodzi do każdej z nich, tworząc żywą, a zarazem liryczną opowieść o każdej z autorek. „Domy pisarek” to książka sentymentalna, przeznaczona do czytania letnimi wieczorami przy mrożonej herbacie z cytryną. Autorka we wstępie książki pisze: „Czytając opowiastkę Blixen, zrozumiałam powód, dla którego napisałam tę książkę: chciałam, obserwując ukryty wzór ludzkich losów, wychwycić coś z własnego. Chciałam dowiedzieć się, czy warto, jak pisze Karen Blixen do brata, „wpaść we wszystkie te doły i krążyć jak głupia wokół stawu”, i czy rzeczywiście na koniec widzi się „wyraźną sylwetkę bociana”. 
Alexandra David-Néel
Colette


















Żeby dowiedzieć się, co dokładnie ma na myśli włoska pisarka, cytując Karen Blixen, zajrzyjcie do „Domów pisarek”.

środa, 22 czerwca 2016

Ciepła opowieść na coraz cieplejsze dni, czyli „Smażone zielone pomidory” Fannie Flagg


„Smażone zielone pomidory” to powieść do szpiku amerykańska i kobieca, wzruszająca i zabawna, smakowita i lekka. Akcja rozgrywa się naprzemiennie na dwóch płaszczyznach czasowo-przestrzennych: w latach 30. XX wieku w restauracji Whistle Stop w Alabamie i w Domu Spokojnej Starości w Birmingham w latach 80. XX wieku. Starsza, sympatyczna pani Nina Threadgoode opowiada zagubionej w swoim życiu Evelyn Couch historie mieszkańców miasteczka Whistle Stop. Najczęściej wspomina Idgie Threadgoode, kobietę szczerą, impulsywną i niepokorną. Wizerunek Idgie dopełnia jej – przedstawiona w bardzo wiarygodny sposób – miłość do Ruth, z którą zakłada kawiarnię, wychowuje synka Kikutka i czyni dobro, na przykład karmiąc włóczęgów. Wątek lesbijski dotyczący relacji Idgie i Ruth został poprowadzony przez autorkę, która sama jest lesbijką, z dużą dozą empatii. Mimo że w książce nie ma opisów cielesnej namiętności występującej między kobietami, to nie sposób nie odczuć podczas czytania „Smażonych zielonych pomidorów” emocjonalnej intensywności charakteryzującej związek Idgie i Ruth.
Evelyn, kobieta w średnim wieku, której staruszka opisuje historie swoich przyjaciół z Whistle Stop, przechodzi trudny dla siebie czas. Od zajadania wewnętrznej pustki ciągle przybywa jej nowych kilogramów. Nie jest chora, nie umarł jej nikt bliski, ma męża i dzieci; pozornie nie dzieje się w jej życiu nic, co mogłoby stanowić przyczynę jej nerwowych załamań. Mimo to kobieta znajduje się w wewnętrznej rozsypce, nie czuje się wartościowa i nie dostrzega sensu swojego istnienia. Na szczęście kolejne spotkania w Domu Spokojnej Starości z Niną Threadgoode zaczynają budzić ją do życia. Evelyn zaczyna interesować się czymś poza słodkościami, którymi karmi siebie i starszą panią. Z niecierpliwością oczekuje kolejnych słodko-gorzkich opowieści o Whistle Stop, a opowiadająca je staruszka niepostrzeżenie staje się jej najlepszą przyjaciółką i pocieszycielką.
W Whistle Stop toczy się zupełnie zwyczajne życie, które obserwujemy, słuchając Niny i czytając zabawny „Tygodnik Dot Weems”. W zwyczajnym życiu zdarza się jednak nadzwyczajne cierpienie, dlatego też w Whistle Stop spotkamy się nie tylko z obrazem codzienności amerykańskiego miasteczka, ale też z mniej lub bardziej tragicznymi wydarzeniami, takimi jak: śmierć, utrata miłości, rasistowskie prześladowania i zagadkowa zbrodnia. Wszelkie przywoływane przez Ninę zdarzenia są przez nią traktowane jako naturalne, nieusuwalne elementy życia. Staruszka akceptuje to, co było. Nie ma w niej goryczy, żalu, smutku czy znużenia.
Niektórzy mogą odnieść wrażenie, czytając „Smażone zielone pomidory” lub ich recenzje, że jest to banalna opowieść-pocieszacz dla popłakujących nad rosołem gospodyń domowych. Owszem, jest w tej książce pocieszenie, jest też zagubiona kobieta w wieku menopauzalnym i wiele innych kobiecych postaci. Nie można jednak na podstawie obecności tych motywów przyporządkowywać automatycznie „Smażonych zielonych pomidorów” do tego – niestety sporego – obszaru literatury kobiecej, który jest traktowany z pobłażliwo-pogardliwym uśmieszkiem. Język powieści jest przystępny, ale nieokrojony z literackości; wspomnienia Niny Threadgoode to barwna, smakowita gawęda. Książkę wypełnia życiowa mądrość, czyli taka, której nie da się nabyć inaczej, niż tylko żyjąc na tyle długo, by mieć możliwość doświadczenia życia we wszystkich jego przejawach, odrzucenia swojego, często idealistycznego wyobrażenia świata i zaakceptowania świata takiego, jaki jest.
Bez względu na to, czy potrzebujecie wsparcia i dobrego słowa jak Evelyn, czy też nie, czytajcie (i przyrządzajcie) „Smażone zielone pomidory”, bo warto. :)
Tytułowy przepis na zachętę (i do jedzenia, i do czytania) poniżej:

Smażone zielone pomidory

1 średni zielony pomidor na osobę
sól
tłuszcz z bekonu
biała mąka kukurydziana
pieprz
Pokrój pomidory na plastry o grubości około pół centymetra, posyp je solą, pieprzem, a potem obtocz z obu stron w mące. W dużej rynience podgrzej tyle bekonu, by przykrył dno, i smaż pomidory, aż po obu stronach lekko się zarumienią.
Niebo w gębie!



czwartek, 16 czerwca 2016

Wpis z okazji 78. urodzin Joyce Carol Oates

Dziś 78 lat kończy autorka, którą odkryłam rok temu, wybitna obserwatorka i przenikliwa krytyk amerykańskiego społeczeństwa, Joyce Carol Oates.
J. C. Oates urodziła się 16 czerwca 1938 roku w Lockport. Dzieciństwo spędziła na wsi, w stanie Nowy Jork, gdzie nie miała dostępu do zbyt wielu lektur; fakt ten przyczynił się do tego, że bardzo przeżyła swoje pierwsze spotkanie z „Alicją w Krainie Czarów” Lewisa Carrolla. Jednak najważniejszą książką dla pisarki jest „Szklany klosz” Sylvii Plath, który uważa za „bliskie perfekcji dzieło sztuki”. J. C. Oates wykłada od 1978 roku na Uniwersytecie Princeton*. Tenże uniwersytet uczyniła jednym z głównych miejsc akcji swojej najnowszej powieści „Przeklęci”.



Pierwszą książką Oates, z którą miałam okazję się zapoznać, jest „Czarna dziewczyna, biała dziewczyna”. Fabuła powieści osadzona jest w latach 70. XX wieku w Stanach Zjednoczonych. Dwie studentki dzielą pokój w akademiku prestiżowej uczelni Schuyler College. Genna, czyli „biała dziewczyna”, przeżywa fascynację swoją współlokatorką – „czarną dziewczyną” o imieniu Minette. Za wszelką cenę stara się z nią zaprzyjaźnić, jest otwarta i pomocna. Niestety Minette okazuje się przeciwieństwem Genny, odtrąca próby nawiązania przyjacielskiego kontaktu podejmowane przez białą studentkę, jest skryta, arogancka i egoistyczna. Obie dziewczyny nie pochodzą z rodzin, które można by uznać za całkiem zwyczajne. Ojciec Genny, „szalony Max”, to człowiek zaangażowany w kampanię przeciw wojnie w Wietnamie, działacz liberalny, a przede wszystkim były hipis. Matka Veronika to również była hipiska. Max i Veronika nie potrafią dać swojej córce miłości; zbyt skoncentrowani na sobie, prawie nie poświęcają uwagi Gennie. Minette natomiast jest córką założyciela ekscentrycznego kościoła, Świątyni Przybytku Jezusa Chrystusa na tym Padole. 
Prawda o bohaterach powieści (także tych drugoplanowych), rzekomym rasizmie panującym na uczelni, a w szczególności o zagadkowej postaci młodej murzynki jest tak złożona i ukryta pod kolejnymi warstwami domyślań i interpretacji, że niemożliwe okazuje się jej całkowite odkrycie. Ta niemożliwość obnażenia rzeczywistości z jej masek i ukazania czystej, nagiej prawdy stanowi element postmodernistycznego myślenia, który często pojawia się w twórczości J. C. Oates.
W powieści znajdziemy sporą dawkę naturalizmu, przede wszystkim w obrazie Minette, która nie dba o higienę i porządek (nie myje się prawie wcale, chodzi w brudnych, śmierdzących ubraniach), a na dodatek tyje w zastraszającym tempie, objadając się smakołykami przysyłanymi przez matkę.



Joyce Carol Oates nie tylko w „Czarnej dziewczynie, białej dziewczynie” wykorzystuje naturalistyczne zabiegi, ale też m.in. w „Mojej siostrze, mojej miłości”. Czytając tę porażającą powieść, czytelnik odczuwa wstręt niezliczoną ilość razy; odrzucający bywa Skyler Rampike, czyli narrator, obrzydliwe są zachowania jego rodziców, siostry i znajomych, odpychająca jest nie tylko ich fizyczność, ale też większość ich działań sprzecznych z powszechnym poczuciem moralności. Fikcyjną historię rodziny Skylera J. C. Oates oparła na faktycznym zdarzeniu, jakim było morderstwo sześcioletniej dziewczynki. Sprawa ta swego czasu mocno wstrząsnęła Ameryką. W „Mojej siostrze, mojej miłości” dochodzi do zabójstwa kilkuletniej, utalentowanej łyżwiarki, Bliss Rampike. Szok związany z nagłą, tragiczną śmiercią Bliss traci część swojej mocy, gdy czytelnik obserwuje – niemalże równie wstrząsające co morderstwo dziewczynki – wzbudzające pogardę zachowania amerykańskich mediów, społeczeństwa i rodziców Bliss.
„Moja siostra, moja miłość” jest maksymalnie śmiała i kontrowersyjna. Ma w sobie ogromny ładunek emocjonalny, gra skrajnościami, nie ma w niej umiaru. To książka, której lektura wywołuje różnorodne i intensywne odczucia, takie jak obrzydzenie, litość, gniew, strach czy zdziwienie. Znajdziemy tu opowieść o chorych ambicjach, żądzy sławy, pieniądzach, patologicznych relacjach, egocentryzmie i budowaniu zakłamanej, pozornej rzeczywistości.


Ostatnia z trzech książek Oates, które przeczytałam, to wydani rok temu w Polsce „Przeklęci”. Jest to powieść, z którą prawdopodobnie zmierzę się jeszcze raz, bo jednorazowa lektura tej książki nie wystarcza; jest tu tak wiele wątków, wyrazistych postaci, ważnych motywów i społecznych problemów czasów początku XX wieku, że o zagubienie się w tym istnym labiryncie nietrudno. Dodatkowo nietradycyjna, nielinearna konstrukcja powieści nie ułatwia przebrnięcia przez kolejne rozdziały.
Wydarzenia „Przeklętych” koncentrują się wokół princetońskiego, akademickiego miasteczka, dla którego 1905 rok okaże się rokiem przeklętym. Na Princeton spada klątwa, objawiając się pod postacią zjaw; duchy nawiedzają pobliskie bagna, ogrody przy domostwach dystyngowanych rodzin i same wnętrza wytwornych domostw. Wraz z rozwojem akcji klątwa manifestuje swoją obecność coraz intensywniej. „Przeklęci” to powieść magnetyczna, wyszukanym stylem relacjonująca zjawisko zmierzchu świata nobliwych, princetońskich, rozmyślających o ideach profesorów. Znakiem tego zmierzchu jest nie tylko metafizyczny świat zjaw zatruwających sielankę życia w Princeton, ale też mający swoje źródło w całkiem materialnej rzeczywistości bunt dojrzewający w robotniczych umysłach. Wśród bohaterów odnajdziemy przyszłego prezydenta Stanów Zjednoczonych Thomasa Woodrowa Wilsona, pisarzy Jacka Londona i Uptona Sinclaira (wątek Sinclaira najbardziej mnie zainteresował), a wśród zagadnień społeczno-politycznych: prawo wyborcze dla kobiet, działalność socjalistów, prześladowania murzynów i zbrodnie Ku-klux-klanu. Lektura „Przeklętych” nie daje raczej dreszczu emocji, jakiego można by się spodziewać po powieści inkrustowanej elementami powieści gotyckiej. Nie ma w tej książce napięcia związanego z tajemniczą klątwą, gdyż zostało ono rozbite przez nietradycyjną strukturę powieści. Jednak, mimo że poszukiwacze przerażających opowieści nie zostaną usatysfakcjonowani lekturą „Przeklętych”, a przedzieranie się przez niektóre rozdziały książki wymaga sporego wysiłku, autorce należą się trwające co najmniej piętnaście minut brawa za zgranie poruszanych motywów, problemów i zdarzeń w bardzo spójną całość.

* informacje o Joyce Carol Oates zaczerpnęłam z Wikipedii: https://pl.wikipedia.org/wiki/Joyce_Carol_Oates

niedziela, 12 czerwca 2016

Dla nieukontentowanych dwudziestosiedmiolatków. Alexandra Salmela, „27, czyli śmierć tworzy artystę”


Dwudziestosiedmioletnia Angie, główna bohaterka książki, pragnie napisać genialne dzieło i umrzeć w spektakularny sposób, by zyskać nieśmiertelną sławę. Nie ma na to jednak zbyt wiele czasu, gdyż musi to zrobić przed skończeniem 28 roku życia. Klub 27, czyli klub osób, które zdobyły sławę i umarły w wieku 27 lat, staje się dla niej inspiracją. Śledzimy rok z życia Angie; niestety okazuje się, że kobiecie nie udaje się popełnić ani epokowej książki, ani epokowego samobójstwa nim na jej zegarze biologicznym wybije nieprzebłagane dwadzieścia osiem. Dni mijają, a dziewczynę kawałeczek po kawałeczku pożera ambicja. Angie ma kilka pomysłów na swoje dzieło, którymi dzieli się ze znajomymi, ale ostatecznie nie udaje jej się zrealizować żadnej koncepcji do końca.
Dużo jest w debiutanckiej książce Salmeli gry, zabawy, ironicznego i zdystansowanego traktowania poruszanych tematów. Ciekawe były dla mnie rozmowy o literaturze Angie z jej znajomym, a także rozdziały, w których do głosu dochodzi kotka Kassandra, rozprawiając o iluzji romantycznej miłości, przyjaźni, doskonałości i jeszcze wielu innych iluzjach. Natomiast fragmenty, w których narratorem jest Pan Prosiaczek czy Opel Astra są nudne, męczące i niepotrzebnie silą się na oryginalność. Książkę przepełnia chaos: wartości, narracyjny, decyzyjny (w przypadku Angie). Działania Angie i fińskiej, wiejskiej rodziny, u której bohaterka się zatrzymuje, są naznaczone zmaganiem z poczuciem niespełnienia. Bohaterowie podejmują nieudane próby wypchania pustki trawiącej ich egzystencję (np. idea życia całkowicie zgodnego z naturą).
Kupiłam tę książkę, bo interesują mnie pozycje dotyczące spraw wiążących się wszelako z pisaniem. Spodziewałam się, że znajdę w „27, czyli śmierć tworzy artystę” coś bardziej niekonwencjonalnego i zaskakującego. Niestety moje oczekiwania pozostały niespełnione. To powieść o twórczych cierpieniach artysty, niespełnieniu pisarskim i życiowej frustracji współczesnego człowieka (fińska rodzina), ale nie wnosząca w potoczne rozumienie tych tematów niczego nowego. Autorka rozrzuciła po rozdziałach chwilami bardziej interesujące zalążki historii i idei, ale nie wyczerpała tkwiącego w nich potencjału. Ta książka to debiut, może w przyszłej pozycji uda się autorce bardziej szczegółowo i nowatorsko opracować poruszane przez nią kwestie.



sobota, 11 czerwca 2016

„Sekretne życie pszczół” Sue Monk Kidd


W świecie tej powieści jest ciepło, czuć zapach miodu i słychać bzyczenie pszczół. Między pszczelimi ulami, pod palącym słońcem wiszącym nad Ameryką Południową lat 60. XX wieku przechadzają się silne, czarnoskóre kobiety i czternastoletnia, biała dziewczynka, która dzięki tym kobietom odnajduje siłę.  
Jednak zanim czternastoletnia Lily odnajdzie swój azyl pośród murzyńskich sióstr, mieszka razem z ojcem na farmie z brzoskwiniami. Ojciec głównej bohaterki mógłby z powodzeniem startować w konkursie na najgorszego ojca świata, jest agresywny i wzbudza lęk w córce. Dodatkowo Lily od momentu, gdy przypadkowo jako maleńka dziewczynka zastrzeliła matkę, nosi w sobie wielkie poczucie winy. Podróż czternastolatki, zarówno ta dosłowna, jak i metaforyczna w celu odnalezienia samej siebie, spokoju i miłości, rozpoczyna się w momencie, gdy wydaje jej się, że słyszy głos, mówiący: „Lily Melisso Owens, twój słoik jest otwarty”. Dlaczego akurat słoik? Dlatego, że Lily w słoiku trzyma pszczoły, które następnie uwalnia. „Słoik jest otwarty”, a więc czternastolatka jest wolna, może opuścić swój dom, w którym nigdy nie czuła się szczęśliwa i kochana, i podjąć wędrówkę, choć nawet jeszcze nie wie, dokąd. 
Pszczoły są bardzo ważnymi, drugoplanowymi bohaterkami książki, powieść rozpoczyna się od ich natarczywego bzyczenia: „W nocy leżałam w łóżku i oglądałam pszczoły przeciskające się przez szpary w ścianie mojej sypialni i zataczające kręgi w powietrzu; wydawały ów podobny do wirującego śmigła dźwięk, to wysokie zzzzzzz, od którego wibrowała mi skóra.” Wśród pszczelich uli pracują trzy czarnoskóre siostry, pod których skrzydła (tak, skrzydła, bo owe murzynki chyba trochę przypominają pszczoły) trafi wiedziona intuicją Lily. Dodatkowo cytaty z prac naukowych poświęconych funkcjonowaniu pszczelich rojów stanowią motta kolejnych rozdziałów i pełnią funkcję metafory obrazującej działanie ludzkiego świata.  
Mimo że mikroświat sióstr murzynek ocieka i pachnie miodem, zło nie śpi, a już na pewno nie śpi rasizm Ameryki lat 60. XX wieku. Dlatego w książce znajdziemy zdarzenia związane z prześladowaniem murzynów; nie są one głównym tematem „Sekretnego życia pszczół”, dlatego też nie są przedstawione w tak intensywny sposób, jak ma to miejsce np. w bestsellerowych „Służących” Kathryn Stockett. 
Sue Monk Kidd zdecydowała się na opowiedzenie słodko-gorzkiej historii o dorastaniu i pragnieniu akceptacji i miłości. Na szczęście autorka nie wpadła w pułapkę, jaką zastawiła na samą siebie, formułując przewodni temat swojej książki; nie zbudowała opowieści ze zdań oklepanych i sztucznych. Czuć w „Sekretnym życiu pszczół” świeżość i literackość. Pisarka, oddając głos w powieści głównej bohaterce, osobowości wyrazistej, odważnej i błyskotliwej, odciąża „Sekretne życie pszczół” i pozbawia nadmiernego sentymentalizowania. Opowieść Lily jest szczera, wypełniona wydarzeniami i zdaniami, przy których można na przemian śmiać się i płakać. 
Sue Monk Kidd nie od razu została pisarką; przez dwadzieścia lat pracowała jako pielęgniarka i może dlatego w „Sekretnym życiu pszczół” czytelnik znajdzie ogromne pokłady ciepła, solidarności i kobiecości. Zanim autorka stała się znana, wydała dwie książki będące zapisem jej rozmyślań na wiarą chrześcijańską. Ślady duchowości autorki możemy też obserwować w „Sekretnym życiu pszczół”, gdy czytamy o rytuałach odprawianych przy figurze Marii , matki Jezusa, zwanej Naszą Panią w Łańcuchach. Książka o Lily i czarnoskórych siostrach została sprzedana w 8 milionach egzemplarzy, przetłumaczona na 36 języków i zekranizowana w 2008 roku. 
*Informacje o Sue Monk Kidd zaczerpnęłam z Wikipedii.