środa, 6 lipca 2016

Wrażenia z lektury. „Jej wszystkie życia” Kate Atkinson

»Stań się, kim jesteś, poznawszy to wprzódy«. Teraz już wiedziała, kim jest. Nazywała się Ursula Beresford Todd i była świadkiem”. 

„Owionął ją zaduch papierosów, powietrze było lepkie i wilgotne. Weszła do kawiarni prosto z ulewy; na futrach niektórych siedzących w środku kobiet wciąż drżały krople deszczu niczym delikatna rosa. Zastępy kelnerów w białych fartuchach sprawnie uwijały się po sali, zaspokajając zachcianki monachijczyków spragnionych kawy, ciasta i ploteczek.” (s. 9) Tak zaczynają się „Jej wszystkie życia” Kate Atkinson. Klimatycznie, prawda? „Jej wszystkie życia” należą do literatury środka, czyli do literatury przystępnej i ambitnej jednocześnie. Tego typu książek – w których ważna jest dobrze opowiedziana historia – brakuje w Polsce; istnieje u nas bowiem, mniej lub bardziej świadome, przekonanie, że jeśli w książce nie znajdziemy jakichś eksperymentów, przede wszystkim językowych, to znaczy, że taka książka jest niewiele warta.
W „Jej wszystkich życiach” razem z Ursulą Todd przeżywamy pierwszą połowę XX wieku. Ursula wspólnie z rodzeństwem dorasta w Lisim Zakątku, doświadcza brutalności świata, gdy zostaje zgwałcona i rosnącego dzień za dniem niepokoju, gdy jej ojciec uczestniczy w I wojnie światowej. Jako już dorosła kobieta sama bierze udział w II wojnie światowej, ale nie walcząc i zabijając, jak czynią to mężczyźni, ale pomagając przy odszukiwaniu rannych, którzy ucierpieli podczas bombardowania. W książce znajdziemy mnóstwo wątków obyczajowych związanych z małżeństwem, pojmowaniem roli kobiet w społeczeństwie, znęcaniem się mężczyzn nad kobietami, gwałtem i niechcianą ciążą. To kolejna powieść z tych, w których na przemian spokojnych i wzburzonych nurtach możemy się zanurzyć, która, na przekór głoszonej kiedyś śmierci powieści, żyje dzięki talentowi współczesnej, brytyjskiej pisarki. Fikcyjny świat stworzony przez Kate Atkinson składa się z intrygujących bohaterów, dobrych, naturalnych dialogów i realistycznych wydarzeń. W tej odbijającej rzeczywistość niczym lustro, nie należącej do fantastyki książce jest jeden element o marzycielskim, baśniowym rodowodzie: mianowicie autorka pozwala głównej bohaterce, Ursuli, narodzić się i umrzeć nie raz, a kilkadziesiąt razy. Pisarka przy tym tak umiejętnie rozplanowała całą fabułę, że nie czujemy znużenia śledzeniem losów Ursuli. Czy któreś z żyć głównej bohaterki przybierze kształt idealny? Oczywiście tego Wam nie zdradzę, by nie psuć nikomu przyjemności z lektury. :)
Pamiętam, że okładka książki początkowo wydała mi się zbyt cukierkowa i infantylna, by kryła się pod nią interesująca, niebanalna historia (tak, wiem, że okładka to „tylko” okładka, ale dla mnie jest ważna). Myślałam też, że język powieści okaże się mało ambitny literacko. Na szczęście myliłam się – podczas czytania pokochałam nie tylko opowieść zafundowaną nam przez brytyjską autorkę, ale także odrzucającą mnie na początku okładkę.
Kate Atkinson za „Jej wszystkie życia” otrzymała dwie nagrody: Costa Book Award i South Bank Sky Arts. W 2015 roku wyszła kontynuacja „Jej wszystkich żyć”, czyli „A God in Ruins”. W „A God in Ruins” głównym bohaterem staje się młodszy brat Ursuli, Ted. Kate Atkinson jest też autorką kryminałów z detektywem Jacksonem Brodiem. Miałam okazję przeczytać jeden z nich: „Kiedy nadejdą dobre wieści”. Zarówno w „Jej wszystkich życiach”, jak i w przeczytanym przeze mnie kryminale mężczyźni nie są przedstawiani w najlepszym świetle. Może ta informacja skusi do zapoznania się z twórczością Kate Atkinson jakieś wściekłe na męski ród kobiety. ;)


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz