„»Stań się, kim jesteś, poznawszy to wprzódy«. Teraz już wiedziała, kim jest. Nazywała się Ursula Beresford Todd i była świadkiem”.
„Owionął
ją zaduch papierosów, powietrze było lepkie i wilgotne. Weszła do
kawiarni prosto z ulewy; na futrach niektórych siedzących w środku
kobiet wciąż drżały krople deszczu niczym delikatna rosa. Zastępy
kelnerów w białych fartuchach sprawnie uwijały się po sali,
zaspokajając zachcianki monachijczyków spragnionych kawy, ciasta i
ploteczek.” (s. 9) Tak zaczynają się „Jej wszystkie życia”
Kate Atkinson. Klimatycznie, prawda? „Jej wszystkie życia”
należą do literatury środka, czyli do literatury przystępnej i
ambitnej jednocześnie. Tego typu książek – w których ważna
jest dobrze opowiedziana historia – brakuje w Polsce; istnieje u
nas bowiem, mniej lub bardziej świadome, przekonanie, że jeśli w
książce nie znajdziemy jakichś eksperymentów, przede wszystkim
językowych, to znaczy, że taka książka jest niewiele warta.
W
„Jej wszystkich życiach” razem z Ursulą Todd przeżywamy
pierwszą połowę XX wieku. Ursula wspólnie z rodzeństwem dorasta
w Lisim Zakątku, doświadcza brutalności świata, gdy zostaje
zgwałcona i rosnącego dzień za dniem niepokoju, gdy jej ojciec
uczestniczy w I wojnie światowej. Jako już dorosła kobieta sama
bierze udział w II wojnie światowej, ale nie walcząc i zabijając,
jak czynią to mężczyźni, ale pomagając przy odszukiwaniu
rannych, którzy ucierpieli podczas bombardowania. W książce
znajdziemy mnóstwo wątków obyczajowych związanych z małżeństwem,
pojmowaniem roli kobiet w społeczeństwie, znęcaniem się mężczyzn
nad kobietami, gwałtem i niechcianą ciążą. To kolejna powieść
z tych, w których na przemian spokojnych i wzburzonych nurtach
możemy się zanurzyć, która, na przekór głoszonej kiedyś
śmierci powieści, żyje dzięki talentowi współczesnej,
brytyjskiej pisarki. Fikcyjny świat stworzony przez Kate Atkinson
składa się z intrygujących bohaterów, dobrych, naturalnych
dialogów i realistycznych wydarzeń. W tej odbijającej
rzeczywistość niczym lustro, nie należącej do fantastyki książce
jest jeden element o marzycielskim, baśniowym rodowodzie: mianowicie
autorka pozwala głównej bohaterce, Ursuli, narodzić się i umrzeć
nie raz, a kilkadziesiąt razy. Pisarka przy tym tak umiejętnie
rozplanowała całą fabułę, że nie czujemy znużenia śledzeniem
losów Ursuli. Czy któreś z żyć głównej bohaterki przybierze
kształt idealny? Oczywiście tego Wam nie zdradzę, by nie psuć
nikomu przyjemności z lektury. :)
Pamiętam,
że okładka książki początkowo wydała mi się zbyt cukierkowa i
infantylna, by kryła się pod nią interesująca, niebanalna
historia (tak, wiem, że okładka to „tylko” okładka, ale dla
mnie jest ważna). Myślałam też, że język powieści okaże się
mało ambitny literacko. Na szczęście myliłam się – podczas
czytania pokochałam nie tylko opowieść zafundowaną nam przez
brytyjską autorkę, ale także odrzucającą mnie na początku
okładkę.
Kate
Atkinson za „Jej wszystkie życia” otrzymała dwie nagrody: Costa
Book Award i South Bank Sky Arts. W 2015 roku wyszła kontynuacja
„Jej wszystkich żyć”, czyli „A God in Ruins”. W „A God in
Ruins” głównym bohaterem staje się młodszy brat Ursuli, Ted.
Kate Atkinson jest też autorką kryminałów z detektywem Jacksonem
Brodiem. Miałam okazję przeczytać jeden z nich: „Kiedy nadejdą
dobre wieści”. Zarówno w „Jej wszystkich życiach”, jak i w
przeczytanym przeze mnie kryminale mężczyźni nie są przedstawiani
w najlepszym świetle. Może ta informacja skusi do zapoznania się
z twórczością Kate Atkinson jakieś wściekłe na męski
ród kobiety. ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz