czwartek, 11 sierpnia 2016

Wrażenia z lektury: „Wszystko, co lśni” Eleanor Catton


Praca nad ponad 900-stronicowym „Wszystko, co lśni” zajęła autorce pięć lat. Przez ten czas Eleanor Catton tworzyła tysiące notatek do powieści i budowała samą powieść. Poświęcenie i trud pisarki został nagrodzony, gdy przyznano jej nagrodę Bookera, tym samym czyniąc ją najmłodszą laureatką w dziejach tego wyróżnienia.
Akcja książki dzieje się w latach 60. XIX wieku w Nowej Zelandii w miasteczku Hokitika. Jest to czas, gdy nowozelandzką ziemię i przebywających tam ludzi trawi gorączka złota. Hokitika staje się obserwatorem często nie mających w sobie nich chwalebnego ludzkich dążeń. Razem z nowo przybyłym do miasta adwokatem Walterem Moodym wkraczamy w świat poszukiwaczy złota i tych, którzy przypadkowo lub celowo mają z tym światem coś wspólnego; będziemy obcować z bogaczami i nędzarzami, prostytutkami i przedsiębiorcami, Chińczykami i Maorysami. Moody przypadkiem trafia na naradę dwunastu mężczyzn, którzy zdają relacje ze swojej wiedzy na temat tajemniczych wydarzeń, które ostatnio miały miejsce, takich jak nagła śmierć żyjącego na uboczu byłego poszukiwacza złota, próba samobójcza prostytutki Anny Wetherell i zniknięcie Emery’ego Stainesa, którego uważa się za człowieka posiadającego fortunę. Część, w której kolejni mężczyźni przedstawiają swoje wersje zdarzeń i domysły jest bardzo obszerna; można się w niej trochę pogubić i nią znużyć.

Na okładce widnieje napis: „Jednocześnie powieść wiktoriańska i literacki thriller. […]”. I rzeczywiście „Wszystko, co lśni” czerpie pełnymi garściami z realistycznej powieści wiktoriańskiej; znajdziemy tu precyzyjność opisów, wszechwiedzącego narratora, złożoną fabułę, bogate tło obyczajowo-społeczne i poprzedzające właściwe rozdziały streszczenia wydarzeń, które nastąpią. Eleanor Catton nie omieszka jednak zawrzeć w swojej powieści elementów zaświadczających, że podczas pisania towarzyszy jej świadomość korzystania z XIX-wiecznej tradycji powieści wiktoriańskiej. Krótkie, pisane kursywą opisy, mających nastąpić wydarzeń, w miarę zbliżania się ku końcowi książki zaczynają opisywać zdarzenia, których, czytając dany rozdział, w tymże rozdziale nie znajdziemy. Objętość rozdziałów stopniowo się zmniejsza, aż w końcu świat przedstawiony rozprasza się –  gęsta, drobiazgowo opisująca przedmioty i bohaterów narracja przemienia się w narrację pełną niedopowiedzenia. Catton, za pomocą gry pisanymi kursywą streszczeniami, porozumiewawczo mruga do czytelnika, mówiąc: patrz, to tylko taka konwencja. A czy „Wszystko, co lśni” jest także thrillerem? Raczej nie. Owszem, są tu fragmenty, w których groza i napięcie dochodzą do głosu, ale nie poczujecie aż tak wielu dreszczy, ilu moglibyście się spodziewać, czytając prawdziwy thriller.










Bardzo ważną rolę w powieści odgrywa astrologia, na której niestety ani trochę się nie znam, więc czytając, przeoczyłam zapewne kilka istotnych dla zrozumienia książki kwestii. Wiem tylko tyle, że bohaterowie są przyporządkowani planetom i gwiazdom, co nie pozostaje bez wpływu na ich życie; rozpiska tych przyporządkowań zamieszczona jest przed rozpoczęciem powieści. Akcja zaś rozpoczyna się 27 stycznia 1866 roku, na chwilę przed miesiącem, w którym nie występuje pełnia księżyca, czyli miesiącem synodycznym. Dopiero w 2066 roku wystąpi ponownie taki miesiąc.
Odwołanie do astrologii i misterność zdań wprowadza do powieści nastrój tajemnicy – tajemnicy dotyczącej międzyludzkich relacji, przyjaźni, miłości i przeznaczenia. Oprócz zagadki kryminalnej – jak najbardziej rozwiązywalnej – mamy tajemnicę, czyli coś, czego nie da się rozwiązać za pomocą rozumu.


Powieść jest bardzo gruba, to chyba najgrubsza książka, jaką czytałam; autorka opisuje wszystko szczegółowo: od bohaterów i ich strojów po przedmioty, domy i przyrodę, a także porusza wiele wątków. Jest to zarazem zaleta i wada „Wszystkiego, co lśni”, bo z jednej strony czytelnik ma możliwość absolutnego zanurzenia się w kreowanym świecie, a z drugiej strony ta skrupulatność opisów i wielowątkowość rozbija napięcie. Musimy sporo się naczytać i naczekać, żeby doczekać się w końcu rozwiązania choć jednej zagadki.
Na Youtubie oglądałam wywiady z Eleanor Catton, które mnie zauroczyły. Catton wydaje się bardzo skromna i ma tak szczery i dobry uśmiech, że od razu chciałoby się z nią zaprzyjaźnić. (A może tylko ja tak mam? :P) Pisarka pojawi się na Festiwalu Conrada, który rozpoczyna się 24 października w Krakowie. Bardzo chciałabym tam być, by móc zobaczyć autorkę na żywo, może się uda. ;)

2 komentarze:

  1. Czytałem w oryginale (już wcześniej więc nie do końca pamiętam) i miałem dosyć pozytywne wrażenia. Nie traktowałem tego jako thrillera i o napięciu nie można było mówić. Raczej jako obyczajowo-kryminalną. Bohaterów tym bardziej można docenić jeśli się zawczasu wie, spod jakiego znaku zodiaku są i jakie cechy mają przypisane w związku z tym. Nie rozumiem czemu się tak nią zachwycano (nagroda) ale książka była dobra i na pewno nie zniechęciła mnie do sięgnięcia po jej inne książki.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Debiutem Eleanor Catton była "Próba", ale jest chyba dużo słabsza od "Wszystkiego, co lśni", dlatego na razie nie zamierzam jej czytać :). Za to jestem ciekawa, czy autorka szykuje jakąś nową książkę. Po opublikowaniu tak grubego dzieła jej zdolności kreacyjne mogły się trochę nadwyrężyć :P.

      Usuń